Nieporozumienia wokół ojców
Dziecko potrzebuje do prawidłowego rozwoju obojga rodziców. Ten zaakceptowany wydawałoby się pogląd nie przeszkadza jednak stawiać w przypadku rozwodu "w imię dobra dziecka" ciągle tego samego pytania: "komu należy w przypadku konfliktu oddać dziecko - matce czy ojcu ?". Choć wielu przyznaje, że pytanie to pozostaje zasadniczo bez rozwiązania rzadku kto potrafi dostrzeć logiczną sprzeczność między niezbywalnością obojga rodziców, a samym postawieniem kwestii komu należy pewne prawa do dziecka odebrać.
Dlaczego tak się dzieje i tej logicznej sprzeczności nie zauważamy ?
Prawie wszycy znają tragedię ojca, któremu utrudniono kontakt z własnym dzieckiem. Jednak dominuje pogląd, że w przypadku konfliktu należy w imię dobra dziecka ten kontakt przynajmniej ograniczyć usuwając w ten sposób rzekomo strefę napięć z obszaru dziecka. Na niewiele zdaje się rozpaczliwa argumentacja ojca, że właśnie to stanowisko napięcia powoduje i poglębia, a nie usuwa. Rzeczywiście im rozpaczliwsza jest obrona ojca tym mniej jest ona zrozumiała. Dość często powtarzają się opinie, że ojciec jest nie w pełni poczytalny, a byćmoże nawet niebezpieczny dla dziecka. W końcu na pewnym etapie każdy przyznaje, że własciwie nie rozumie konfliktowej postawy rodzica. Jak opisują tą sytuację ojcowie: Otóż płonie dom, ja staram się ugasić pożar, a wy mnie przed tym powstrzymujecie. "Robimy to dla twojego dobra - zobacz w jakie popadłeś napięcie, jaki jesteś rozbiegany, musisz koniecznie się z tego wycofać". Rada ta jednak ma skutek odwrotny od zamierzonego - powoduje wściekłość
Przeciętny rodzic, któremu odbiera się dziecko będzie "kopał i gryzł". Te naturalne świadczące o związku emocjonalnym reakcje paniki są jednak przez system sprawdiedliwości często traktowane odwrotnie jako dowód niepoczytalności uzasadniający konieczność oderwania dziecka od rodzica. Potrzeba takiego oderwania "w imię dobra dziecka" jest tak silna, że nawet argument, że sąd pomylił przeczynę ze skutkiem na nic się tu nie zda. Pułapka się zamyka. Dlaczego tak się dzieje ?
Konfliktem wokół praw do dziecka zajmuję się armia profesjonalistów: psychologowie, prawnicy, politycy i nie potrafią go rozwiązać, choć kierują się oni największym wydawałoby się racjonalizem. W rzyczywistości to sam paradygmat racjonalizmu płata nam figla. Zakłada on mianowicie, że rzyczwistość jest zasadniczo poznawalna jeśli z odpowiednią starannością się jej przyglądać.
W przypadku ojca, któremu ogranicza się kontakt z dzieckiem tak jednak nie jest ! To właśnie sam sens przyznawania rodzicom szczególnego statusu w wychowaniu dzieci zasadza się na fakcie, że przyżywają oni związek z dzieckiem w sposób szczególny, niezastępowalny przez innych. Choć w konkretnych przypadkach nie powinniśmy rezygnować z dzielenia się odczuciami nie łudźmy się - w skali społecznej konflikt wokół "praw" do dziecka jest w pełni zasadniczo niepoznawalny. Jeśli przyjmniemy pogląd, że przeżycia ojca nie są poznawalne ani dla sędziego, ani nawet psychologa, z trywialnego wydałoby się powodu, tego mianowicie, że oni dla dziecka, o które chodzi nie są ojcem, i wyciągniemy z tego faktu właściwe konsekwencje wtedy nasz obraz sytuacji drastycznie się zmieni. Rzeczywiście znajdujemy się w pozycji osób trzecich obserwujących ojca gaszącego płonący dom, jednak sam dom jest dla nas niewidoczny ! Dopiero taki opis wyjaśnia dlaczego rozsądne wydawałoby się próby łagodzenie sytuacji, sprowadzające się do prób uspokojenia ojca spotykają się z taką wściekłą odpowiedzią. To my popełniamy błąd widząc przyczynę tragedii w rozgorączkowaniu ojca zamiast w samym pożarze i dolewamy oliwy do ognie namawiając go do zachowania spokoju.
Jeszcze raz przypomnę nietrywialny fakt: płonący dom jest dla nas niedostrzegalny i niełatwo uniknąć złudzenia, że widzimy dom, bo widzimy przycież rozpalenie ojca.
Dopiero teraz zrozumieć można, że ojciec reagując na naszą niemożność dostrzeżenia domu tak chętnie szuka obrazowych opisów i przenośni, z których ograniczeń może sobie sam w pełni zdawać sprawę. Z podobnych powodów próby opisu spraw nieopisywalnych ojciec skłaniał się będzie do najróżniejszych drastycznych hipotez tłumaczących powstały konflikt. Nie służą one jednak analitycznemu opisowi, jak to się może wydawać, lecz głównie przekonaniu nas do grozy sytuacji. Rzeczywiście tak postępuje większość ojców, których oderwano od dziecka.
Jakie jest wyjście: Po prostu społeczeństwo nie powinno stawiać kwestii przyznania (lub odebrania) praw, których nie w pełni pojmuje. Rozwód rodziców nie powinien tu niczego zmieniać. Rzyczywiście wbrew etyce chrześcijańskiej rodzicielstwo nie zasadza się na fakcie małżeństwa. Tym bardziej nie niweluje rodzicielstwa konflikt rodziców, lub ich rozwód.
Można wręcz zaryzykować tezę, że samo postawienie kwestii prawa do dziecka wywołuje stany paniki, a procesy sądowe spełniają warunki psychicznego dręczenia i ojcowska chęć ukarania winnych dręczenia nie powinna tu nikogo dziwić, choć wniosek taki sądy nie są w stanie rozważać - najczęsciej go po prostu zignorują, jeśli nie uznają za dowód czyjejś niepoczytalności.
Sądownie rozważać można jednak konkretne agresje jednego rodzica wobec drugiego, lub wobec dziecka. Dotyczy to tak samo przemocy cielesnej jak i równoważnemu jej w pewnym sensie ograniczeniu kontaktu. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby ojciec stosujący przemoc fizyczną odpowiedział za nią karą pienięzną, lub nawet więzieniem. Jakkolwiek absurdalne to się wydaje nic nie przeszkadza jadnak, żeby ojciec ten miał w dalszym ciągu kontakt ze swoim dzieckiem nawet przez wizyty więzienne. Jednak uzasadnianie tą przemocą ograniczenia w kontakcie z własnym dzieckiem to nie tylko karania osób trzecich (w tym przypadku niewinnego przecież dziecka), ale
także przysłowiowe wylewanie go (dziecka) z kąpielą i powinno samo w sobie
podlegać społecznej dezaprobacie.
Odebranie dziecku rodzica, lub rodzicowi jego dziecka narusza podstawy ludzkiej egzystencji i nie powinno być prawdopodobnie w ogóle rozważane sądownie.
Ignorując te znane wydawałoby się agrumenty powraca jednak stale to samo pytanie: "Czy jednak w przypadku konfliktu dobro dziecka nie powinno być ważniejsze niż prawa ojca". Dla tych, którzy ciągle jeszcze nie zauważyli sprzeczności tego pytania i nie potrafią uzmysłwić sobie faktu, że dobro dziecka to jest m.i. prawo ojca najchętniej przytoczyłbym tu znane opisy postaw dzieci po przemocy fizycznej. Pominę jednak tę kwestię z następującego powodu:
Tragedia ojca pozbawionego dziecka jest tematem wielu artykułów prasowych, opisów, filmów. Dlaczego opisy te zdają się działać przeciwko ojcom ! Dzieje się tak właśnie za sprawą opisanego wyżej nieporozumienia poznawczego. Im większa tragedia tym większą odczuwamy potrzebę odciągać od niej dzieci i tym bardziej ją w konwekwencji powodujemy ! To my, to społeczeństwo zamykamy pułapkę stawiając kwestię praw rodzicielskich pod dyskusję ! Byćmoże najbardziej adekwatnym i racjonalnycm ! podejściem byłoby zaakceptowanie pewnych nienaruszalnych kwestii jako swoistych "świętości", których nie tylko nie można poddawać pod dyskusję, lecz nawet czynić dowolnie obiektem racjonalnych badań i patrzeć na nie bez swoistej "trwogi".
Zasadnicze ograniczenie poznawcze leży tu w samej naturze człowieka jako istoty wychowującej własne potomstwo. Więź rodzić - dziecko leży u podstaw naszej cywilizacji i to ona uzasadnia istnienie praw, a nie odwrotnie.
Przyjmując hipotezę "niewidocznego domu" zrozumiała staje się wściekłość ojca, któremu zaleca się rezygnację z przewodów sądowych "dla dobra dziecka". Jednak postawa proponująca rezygnację jest właśnie niczym innym, jak echem naturalnej skłonnści do unikaniem spraw do których nie da się podejść w adekwatny sposób, czyli właśnie pewną realizacją postulatu "świętości". Tym samym motywem kieruje się ogólna niechęć do "wałkowanie" ciągle od nowa "praw ojca", lub uników w przyjmowaniu do wiadomości dotyczących tego tematu faktów.
Sądy zmuszone do działania określają w końcu częstotliwość kontaktów dziecka z ojcem, np. sobota + niedziela raz na dwa tygodnie. Wydawanie tego typu regulacji jest zwykle uzasadniane potrzebą uregulowania kontaktów. Mamy więc do czynienie z "masłem maślanym" zasłaniającym prawdziwe motywy. Rzeczywistym motywem jest wyżej opisane unikanie konfliktu - to sądziowie sami czują, że sądy są nieadekwatne !
Jednak instytucjonalna realizacja tego ludzkiego motywu jest wręcz odwrotna ! Ocena skutków wyroku określającego tzw. terminy wizyt przerasta możliwości sądów, rzeczoznawców, psychologów, doradców. Jedynym uczciwym stanowskiem jest nie tylko nierozważanie kwestii praw rodzicielskich, ale wręcz pismena odmowa podjęcia tych spraw,
jeśli nie chodzi o szczególne drawstyczne przypadki np. zagrożenia życia.
Odmowie takiej musi jednak towarzyszyć możliwość sądownego dochodzenia w kwestii nadużyć, do których należy oprócz przemocy fizycznej, tak samo ograniczenie kontaktu, jak i spowodowane nim psychiczne dręczenie. W tym przypadku uniki sądów oznaczają kompromitację systemu praworządności sprowadzając go do groźnej społecznie kpiny.
Przyznawanie prawa widzenia dziecka raz na jakiś czas jest drastycznem nadużyciem sądownictwa. Rodzice mają z natury zawsze prawo do kontaku z własnym dzieckiem. Regulacji prawnej mogą podlegać tylko konflikty wokół realizacji tego prawa. Przedmiotem pozwu żony wobec byłego męża naruszającego spokój domowy jest ten spokój domowy, a nie jak to się zwykle utożsamia kontakt z dzieckiem i jeśli spokój nie został naruszony sprawa jest bezprzedmiotowa. Jeśli była żona utrudnia kontakt np. jak to jest powszechne w celu łatwiejszego usunięcia z serca swojego niedawnego męża jest winna psychicznemu znęcaniu się, a poniesienie przez nią adekwatnej kary nie tylko nie szkodzi dziecku, ale może uzdrawiać sytuację !
Te i podobne kwestie muszą być podejmoweane z racji praktycznej konieczności i nie ma potrzeby wiązania ich z samym prawem kontaktu do dziecka, które musi pozostać niepodważalne.